eh eh... Jak nigdy tak tym razem przez 4 ostatnie dni w PL siadaliśmy razem w domu albo ja ze szwagrem moim i ostro drinkowaliśmy winooo!!! Kurcze u mnie głowa slaba bo przecież alkohol z daleka omijam, więc ładnie mnie zakręciło gdy jednego wieczoru 2 butelki poszły :D Walizki nigdy do końca nie rozpakowałam tylko wrzucałam i wyciągałam jakieś ciuchy...
Od początku robiłam w PL zakupy, w szczególności jakieś mleczka do demakijażu, kremy nawilżające (garniej, ziaja), pudry w kamieniu (vipera- uwielbiam, więc kupiłam 3 na zapas i młodej to samo) Ciuchów oczywiście też nakupiłam... kasa w Polsce ładnie mi się rozeszła...W piętek zaczęłam się ostatecznie pakować, wylot miałam o 9 rano w sobotę i ponownie z przesiadką w Pradze. Dobre jest to, że podczas przesiadki nie trzeba się interesować bagażem (jedynie podręcznym), który jest nadawany bezpośrednio na lotnisko docelowe, czyli w moim przypadku JFK w NY. Obawiałam się ponownych pożegnań na lotnisku, jednak wydaje mi się, że wszyscy do tego przywyklismy i ja i rodzice i Dianka, łez tyle nie wylaliśmy. Ponownie nie miałam zrobionej odprawy online więc czekałam aż moją bramkę otworzą, z racji, że pierwszy lot to tylko ten krótki do Pragi, to bramkę otwierali na 2h przed wylotem a ja już przed 6 na lotnisku byłam. Podchodzę ze wszystkim do okienka, Pani mi ostro posprawdzała dokumenty- nie byłam aż tak kontrolowana przy pierwsym wylocie... czy wiza się zgadza, DS, terminy. Walizka ważyła lekko ponad 23 kg- z ledwością się zapakowałam, tyle tego się nazbierało, przecież gdy stąd będę wyjeżdżała to ja nie wiem ile walizek będę musiała dokupić...Walizka poszła, idę i ja do "Gejtu" mojego:) Jeszcze małe zakupy na strefie bezcłowej. Obiecałam koledze, że przywiozę mu Jacka Daniellsa z edycji limitowanej, którego on podobno widział tylko na lotniskach i udało sie, whisky się znalazło- za 139 zł...masakraa, znalazłam jeszcze ładną polską żubrówkę w zielonym futerku, upominki dla host rodziny i do samolotu. W pradze 2 godziny musiałam poczekać. W tym czasie: pierwsza kontrol- dokumenty do weryfikacji. Przeszłam już przez bramkę do samolotu wrzucam wszystko na taśmę i.... We are sorry but you cant bring those liquids with ya" WTF?!!! że co??!! przecież wszystko jest szczelnie pozamykane, reklamówki podpisane, że ze strefy bezcłowiej, rachunki mam, wszytsko zapakowane w folię z napisem żeby nie otwierać... Jedyna odpowiedź- we'r sorry. We are sorry??!! a co ja mam powiedzieć?? zła, zdenerwowana, wkurzona musiałam im to zostawić;( przechodzę dalej i jakiś typ do mnie, że nie miałam rozmowy jakiejś w sprawach bezpieczeństwa i zapraszamy do ich takiej 'ambony'. Takich pytań się nie spodziewalam: kiedy pakowałam walizkę, ile sztuk bagażu posiadam, kto ją miał, kto miał do niej dostep, czy mam broń, kiedy kupiłam bilet, ile za niego zapłaciłam, w jaki sposób płaciłam za bilet, przez jaką stronę go zamawiała, jaką mam elekreonikę, ile wszytsko ma lat (czyli tu z osobna: tel polski, iphone, aparat), oczywiście pomijam już te podstawowe o moje dane osobowe. Zalecono mi ostro pilnować bagażu podręcznego i w drogę! Tym razem klasy biznes nie było, ale narzekać też nie mogę. Podstawowe wyposazenie jak zawsze: kocyk, poduszka, słuchawki, mały monitorek, filmy, muzyka. Tak jak przy rezerwacji biletu podkreśliłam, dostawałam posiłki wegetarańskie, które były tak tragiczne, że praktycznie ich nie jadłam... po ponad 8 godzinach, braku snu, głodna i wykończona dotarłam na lotnisko w NY! Haha normalnie home sweet home :D taaa mój sweet home 10 godzin stąd... Wychodzę zaspana z samolotu patrzę, a tam kolejka sryliardowa!! co jest?? jak się okazało o tej samej porze wylądowały 4 samoloty z Europy więc same kolosy..... Wszyscy muszą przejśc przez bramkę bezpieczeństwa i załapać się na chociaż krótką rozmowę z celnikiem. OK jedna kolejka- okolo godziny, szczęśliwa idę dalej z myślą, że za chwilę się stamtąd ulotnię, host już na mnie czekał na lotnisku, bo zadzowniłam do nich jak tylko nasz samolot asfaltu dotknął :D Idę idę a tam...następna kolejka!!!!!! Tym razem na milion osób!! nie no na serio- chyba z tysiąc ich stało, jednak coś sie nawet ruszało... okienek z 20 było otwartych... Cały czas pod telefonem, bo godzina 6, a ja na lotnisku jeszcze- mamy na imprezę koło 21 wyjeżdżać, tak, tak, jeszcze impreza na mnie czekała po tym cięzkim dniu... Po 7 czyli po około 3 godzinach stania w kolejkach dotarłam do mojej bramki. Pokazałam dokumenty, jedyne pytanie jakie padło: Izabela? nie no Marianna by sie chciało powiedzieć. Celnik tylko przybił pieczątkę, kazał mi złożyć odciski palców i podziękował... Yeah!! a ja taka pełna strachu, ze mogą mnie zawrócić, bo wyjazdy na 3 miesiące przed końcem wizy są dość ryzykowne... Szybko pofrunęłam po bagaż i do wyjścia, gdzie na mnie host oczekiwał...się tam wystał biednyn za wszystkie czasy :D
Za 15 min back to my 'home'...
CDN.